Cła, wyśrubowane normy, skomplikowane regulacje, zmowy producenckie, system dotacji produkcji i dziesiątki innych barier importowych mają na celu jedno – ochronę własnego rynku. W krótkiej perspektywie to wszystko zapewnia utrzymanie dobrobytu, w dłuższej utratę konkurencyjności, zacofanie i konflikty. Polityka gospodarcza Unii Europejskiej od kilku dekad stała się odzwierciedleniem niemieckiego modelu rozwoju. W skrócie polega on tym, by stale utrzymywać nadwyżkę w bilansie handlowym. Przygotowywane przez Brukselę regulacje mają powodować, by w drugą stronę ciekł co najwyżej niewielki strumyczek. Teraz jednak jest inaczej. Blokowanie importu spowodowało, że przez ostatnie dekady do UE przestały docierać nowoczesne technologie. Innowacyjność przestała być potrzeba europejskim koncernom, skoro Bruksela zapewniała im skuteczną ochronę przed bardziej zaawansowaną technologicznie konkurencją z USA czy Dalekiego Wschodu. Świat popędził do przodu, a gospodarka UE, z jej niemieckim silnikiem, stały w miejscu. Dziś wielkie zaskoczenie europejskich elit budzą amerykańskie cła, napływ imigrantów, nadciagająca wojna gospodarcza z Chinami czy agresywna polityka Rosji. To wszystko jest właśnie – pośrednio lub bezpośrednio – efektem protekcjonizmu UE. Dotowanie unijnej produkcji rolnej musiało w końcu spowodować, że uprawa w krajach arabskich czy afrykańskich przestała się opłacać. Kryzys w rolnictwie musiał pociągnąć za sobą upadek innych gałęzi gospodarki. Pozbawieni perspektyw młodzi mężczyźni ruszyli więc do Europy w poszukiwaniu lepszego życia. Widząca słabość i niesamodzielność Wspólnoty Rosja od kilkunastu lat mówiła o zmianie doktryny. Licząca pieniądze Unia nie zauważyła, że była to zapowiedź agresji. Refleksja ciągle się jednak w Brukseli, Berlinie i Paryżu nie pojawiła. Odpowiedzią na nową sytuację mają być raczej kolejne bariery niż ich likwidacja.
Dużym wyzwaniem dla Polski jest odejście od gospodarki opartej na podwykonawstwie. Zasadniczo Polska przetrwała lata 90. dzięki zagranicznym zakładom. To…